Lepiej wierzyć w matematykę niż
w miłość. Matematyka przynajmniej trzyma się reguły,
że połówki zawsze są dwie.
Wykład na temat wojny i okupacji jest nudny,
jak tylko może być, gdy słucha się tego samego enty raz. Już widok za oknem
sypiącego śniegu był bardziej absorbujący niż lekcja, ale starałam się coś
notować, choć moje myśli odlatywały już do repetytorium z chemii, ciepłego
kocyka i herbaty gruszkowej.
Nie wierzyłam, że pragnę wrócić do domu i
powtarzać kolejny dział, by Nana,
babka od chemii, nie miała powodów do narzekania i kolejnego odgrażania się, że
nie przyjmą mnie na medycynę. Kocham ją, bo przecież to mnie wcale nie
stresuje, a skąd!
- Ida, czy ja ci nie przeszkadzam? –
odpłynęłam, Kosa to wyłapała, mam przechlapane.
- Nie, wręcz przeciwnie – staram się
załagodzić sytuację, a swoje zażenowanie ukryć kaskadą włosów, które opadły na
policzki.
Jej wzrok bazyliszka przeszywa mnie na wylot
i gdy już oczekuję śmierci, po szkole roznosi się głośny dźwięk, który staje
się moim wybawieniem.
- Masz szczęście, do widzenia.
A propo miłości do nauczycieli, to
polonistka mnie przerażała. Jej niechęć potęgował fakt, że mój tatuś chodził z
nią do szkoły i no cóż, nie przepadali za sobą. Pokutowałam ja.
- A ty znowu roztrząsasz, że Kosa się na
ciebie uwzięła? – pyta ze śmiechem Nika, uświadamiając mi, że właśnie
skończyłyśmy lekcje.
- Nie – odpowiedziałam niepewnie –
Zastanawiam się, co mamy na jutro na biologię.
Szybko wkładam płaszcz i nie czekając na
reakcję przyjaciółki, zgarniam torebkę, opuszczając teren szkoły.
Właśnie walczę z zaplątanymi słuchawkami,
gdy czuję jak komórka w mojej kieszeni daje wyraźny znak o wykonywanym do mnie
połączeniu. Moje nierozgarnięcie w tym momencie osiąga szczyt, przez co w
jednym momencie prawie zaliczam bliższe spotkanie z ziemią, upuszczam torebkę i
cała plączę się kabelkiem.
- Słucham? – zapytałam mocno zdenerwowana.
- Hahahaha – z słuchawki wydobył się wybuch szczerego
śmiechu – Śmiesznie wyglądasz.
- Cześć, psiapsiółko! – krzyknęłam do
słuchawki, totalnie ignorując jego śmiech. Wiedziałam, że się zdenerwuje –
Gdzie stoisz? Mógłbyś mi pomóc chociaż…
- Za tą „psiapsiółkę” radź sobie sama –
powiedział, łapiąc mnie w pasie i przyciskając do siebie – Ale ty ciężka,
przytyłaś?
- Podły jesteś – wyrwałam się z jego objęć –
Co tu robisz? I najważniejsze, czy Monika o tym wie?
No
tak, Moniczka. Ta kobieta tak mnie nienawidzi jak Michał uwielbia. I z ręką na
sercu mogę przysiąc, że nie wiem czym jej tak zawiniłam. Od początku mnie nie
lubiła, pomimo że nie miała powodów, nigdy nie świrowałam do Kubiaka,
przyjaźniliśmy się, po prostu.
- Tak – mimowolnie się skrzywił, jednak
zignorowałam to – Nie chodzi tu o nią, porywam cię.
- Oszalałeś chyba! Ja mam się uczyć, mam
maturę, test z chemii, w życiu nigdzie z tobą się nie wybieram, żyję w
abstynencji – gdy wypowiedziałam ostatnie słowa mój przyjaciel wybuchnął tak
niepohamowanym chichotem, że nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, gdy mijający
nas ludzie, patrzyli jak na wariatów – Uspokój się, głupku, ja cię nie znam.
Naprawdę, chciałam stamtąd uciec, ale nie
mogłam, przecież nie widziałam go tyle czasu. Stęskniłam się, no.
- O, jednak zostałaś – zauważył, gdy otarł
łzy z kącików oczu – To do rzeczy, leć się pakuj, weź jakąś kieckę i jedziemy
do Jastrzębia, tam już na nas czekają.
- Że co? – nie bardzo rozumiałam o co
chodzi.
- JEDZIEMY DO JASTRZĘBIA NA MÓJ WIECZÓR
KAWALERSKI! – prawie wykrzyczał mi to do ucha, wszystko wyraźnie akcentując.
- Mów do mnie po ludzku, więc lecimy, bo
pewnie będziesz chciał zjeść obiad, a dzisiaj akurat twoja ulubiona lasagne – uśmiechnęłam się i pociągnęłam
go w stronę swojego domu.
Obyło się bez żalu, książki się ze mną nie
kłóciły, a wizje nie dostania się na SUM dzisiaj mnie nie prześladowały.
Liczyło się szczęście przyjaciela, który wesoło nucąc „Coś optymistycznego” (!)
kierował się na południe Polski.
- Czemu mi się tak przypatrujesz? –
uwielbiałam obserwować jego radość.
- Bo wiesz, Monika to wielka szczęściara,
jakby to moja mama powiedziała „taki
facet to skarb” – mimowolnie się roześmiałam.
- Więc może… - nie dałam do kończyć mu
zdania, gdyż z radością oznajmiłam, że wreszcie jesteśmy na miejscu.
Mieliśmy jechać do jego mieszkania, bym
mogła zostawić swoje rzeczy, jednak nie chciałam pokazywać się Moni i
ubłagałam, bym mogła zatrzymać się w hotelu, a Idzie się nie odmawia!
Obawiałam się czy moja mała, fioletowa
sukienka nie będzie ubogo wyglądała wśród masy wystrojonych siatkarzy (nie
martwiłam się, że będę jedyną kobietą, bo striptiz został zabroniony przez
narzeczoną!), ale gdy tylko zobaczyłam w lokalu Bartmana, momentalnie poczułam
się pewniej i od razu ruszyłam do baru, ale tylko po sok, gdyż Michał nie
tolerował taksówek, więc robiłam za kierowcę.
- Adi – Kubiak uwielbiał ‘odwracać’ moje
imię – Poznaj to jest Michał.
- Nie musisz mi się przedstawiać, znam cię,
baranie – odpowiedziałam bez zastanowienia i zwrócenia się w jego stronę.
Usłyszałam wybuch śmiechu, ale to nie był ten
Michałowy, znaczy się był, ale nie, no wiecie…
- Nie, my się jednak nie znamy – odpowiedział
nie mój Michał, patrząc mi prosto w oczy –Jestem Michał, ale Łasko.
Facet, choć znacznie ode mnie starszy tak
mnie zauroczył, że przyjaciel poszedł w odstawkę. Zagadywałam jak tylko mogłam
nowego znajomego, tak by móc wsłuchiwać się w jego głos z tym śmiesznym
akcentem.
Z nie-Michałem przegadałam dobre dwie godziny,
które doprowadzały Kubiaka do wściekłości, bo jemu nie poświęcałam uwagi.
- Zatańcz ze mną –oznajmił Misiek już mocno
podpity, stanowczo zaciągając mnie na parkiet.
Na jego znak DJ puścił coś wolnego i zaczęliśmy
się tak bujać, nie zwracając uwagi na rytm. Był on, byłam ja, a świat gdzieś
zginął. Nie wiem czy to zmęczenie, jednak tak przyjemnie było ułożyć głowę na
jego barku, otrzeć policzek o szorstki zarost i poddać się, tak po prostu
odpłynąć.
- Ida?
- Hmm? – zapytałam nieco nieprzytomnie.
Nie bardzo kojarzyłam co się dzieje, jednak
dłoń Michała, którą jeździł góra dół po moich plecach była znacząca. Odsunęłam go
na odległość ramion, patrząc w oczy, w końcu to one zawsze mówią prawdę.
To co zobaczyłam przerosło mnie. Wyrwałam dłoń
z jego uścisku i uciekłam, jak dziecko, mały rozkapryszony bachor. Brawa dla Idki!
Chociaż nie, ucieczka to za dużo
powiedziane. Ledwo opuściłam klub, a za mną wybiegł Łasko, zatrzymując się
przede mną.
- Co
się stało? – spytał szczerze zmartwiony.
- On, on, on mnie kocha – rozpłakałam się na
dobre, co było u mnie normalne, zawsze płakałam.
Nie-Michał wyglądał na nieco rozbawionego,
bo kto płacze na wieść o miłości, do tego prawdopodobnie szczęśliwej? Nikt normalny,
to pewne. Ale ja nie chciałam by mnie kochał, nie w taki sposób. Z resztą miał
Monikę o czym nie omieszkałam wspomnieć.
- Głupiutka jesteś skoro jeszcze tego nie
odkryłaś – roześmiał się – Monika była i nie ma, tak naprawdę nigdy nie było,
on cię od zawsze kocha!
Wezbrała we mnie złość. Ta wiedza
przeszywała moje ciało, tak bardzo, że zaczęłam się trząść i nie miał na to
wpływu fakt, że miałam na sobie tylko sweter, to była czysta wściekłość.
- Ale ja go nie kocham, nie chcę go kochać! –
byłam pewna, że z tego wszystkiego mam czerwone plamy na czole – To uczucie
wszystko niszczy, bo w tym momencie nie ma już nawet naszej przyjaźni. Nie
zniosłabym jego wzroku, mimowolnego dotyku, wydurniania się, bo to wszystko
miałoby jakiś podtekst! Z nim też nie mogę być, jestem za młoda, chcę korzystać
z życia, nie chcę nadopiekuńczości, kontroli to mnie nudzi a Michał z czasem zacząłby mnie denerwować, a
ja tego nie chciałam! Cholerni faceci…
Gdy zamilkłam, uświadomiłam sobie jak głośno
krzyczałam, co mocno odczuło moje gardło. Chciałam od tego odpocząć, postarać
się choć zapomnieć, lecz w tym momencie usłyszałam jak za nami coś upada z
hukiem. Szybko się odwróciłam i zobaczyłam jak w moją kurtkę wsiąka wódka,
upuszczona przez Michała.
- Zajebiście! – krzyknął i zniknął za
zakrętem.
Zdecydowanie lubię się okłamywać, bo gówno zawsze będzie gównem.
Mówiłam, że nie wiem czy będzie Michał, ale jak na złość akurat na niego miałam pomysł, więc voilà Marta:**